Wstaję rano z nadzieją. Składam kości i podążam na wizytę do neurologa tym razem. Dobra dusza z Pani doktor, rozumie, wspiera, chociaż pomóc jako tako nie może. Zmiany w moim łbie są wynikiem tego mojego X ale nie są na tyle duże, żeby powodować objawy , które mam.
" No cóż, pójdzie Pani na rentę". Tak wspaniale się poruszam, że Pani doktor tylko taką przyszłość widzi przede mną:) Dostaję w końcu leki przeciwbólowe. Wychodzę , jakieś dwie godziny później szukam płaszcza, nie ma nigdzie. Moją już wątłą siłą dedukuję, że płaszcz pozostał w gabinecie. Dobrze, że chociaż sobie przypomniałam gdzie jest. Obiad i tabletka. Ból trochę ustępuje. Prawie znika. Wychodzę, huśtawka, zjeżdżalnia i ręka. Patrzę na jej rękę. Ręka w bliznach, plamach. Sama nie wiem jak to nazwać. Widziałam zmiany na buzi, ale chciałam wierzyć, że mi się przewidziało. Przecież od początku wszystko działo się tylko w mojej chorej głowie, przecież ja to wszystko wymyśliłam. Nigdy nie zrozumiem dlaczego w przypadku braku diagnozy człowiek uznawany jest za wariata ( nawet przez przyjaciół). Czy możliwe abyśmy obie miały zmiany tak podobne? Czy możliwe aby te zmiany nie były związane ze sobą? Czy możliwe to co wydawało mi się kompletnie niemożliwe?
Wracam do domu i koło szóstej czuję jak serce chce wyskoczyć. Ciśnieniomierz. Puls 130, rzadko było poniżej setki. Czuję, ze umieram. Przynajmniej takie mam wrażenie. Wrażenie zupełnie mylne , bo jak widać żyję. Za chwilę sprawdzam leci w dół. Padam, jestem tak słaba, że nie mogę się ruszyć.
Nie wiem czy to wynik tych tabletuszków, czy X. Nie odpuszczam i męczę i wiem, że znajdę.
No a teraz w końcu pada deszcz i wierzę, że ten deszcz będzie padał tak długo aż to wszystko oczyści, aż wyjdę w końcu któregoś dnia z diagnozą .
PS. Mogę chodzić w sandałach. Tylko w grudniu muszę je czymś okleić:)
Łapka Buni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz