Rano. Zastanawiam się gdzie ono jest skoro do 15 chodzę w piżamie. Przymusowe wstawanie i modły o pierwszą drzemkę. Rano mąż już nauczony, ale wciąż wierzący, że ot tak podskoczę i wstanę budzi mnie, ale nie do końca. Czyli wciąż leżę w łóżku, wciska mi okulary w rękę i mówi wstań wychodzę, za chwilę wraca bo czegoś zapomniał. Coś wyrywa mnie z letargu:" Gdzie masz okulary?". Nie wiem, nie wiem gdzie mam okulary, nic nie wiem ... Dziecię biega z moimi okularami. Tłumaczę , że ja nie mam kontroli nad tym , że musisz mnie obudzić na tyle abym wyszła z łóżka. No tak zapomniał...Idę zrobić śniadanie i obiad w zapasie. Nie inaczej, pełzam zrobić śniadanie. Coś się tej jednej stopie stało, jakbym weszła na gwóźdź . Zsiniał kawałek palca, później zrobił się czerwony. Gardło mam wciąż zaklejone. Uff! Drzemka, która tak krótko trwa. Jemy, po obiedzie zaczynają zlewać mnie poty, jestem mokra. Powietrza!! Po piętnastej ambitnie wyruszam na spacer do Biedorny. Biedrona to tak mniej więcej 5 minut. Moje stopy mówią nie ! Zwłaszcza ta jedna wredna. Buty uwierają z każdej strony. Ambitny plan można mieć a co. Nie dogonię jej. Ucieka, a ja nie panuję bo jak paralityk próbuję dotrzeć do kasy dzierżąc te marne zakupy. Haczę o aptekę, proszę o coś na to paskudne zalepienie gardła. Dostaję sól edamską cokolwiek to nie jest. Człapię. W międzyczasie szukam, wiercę, pocę się. Genetyczne coś? Będzie konsultacja, nadzieja? Nie wiem... Nie wierzę , że można mieć chorobę genetyczną ot tak. Wyginamy się jak wszyscy przecież?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz